czwartek, 26 grudnia 2013, 21:52 przez Keth
Wklejony poniżej prolog pewnej powieści ze SIE to bardzo istotny fragment storylinii Żelaznych Królestw, obecnie już oficjalny, ale nigdzie w bitewniakowych materiałach PP nie zaznaczony. Jeśli nie przeczytaliście tej książki, raczej nie odgadniecie, kim jest ów strącony z balustrady starzec ani jego zabójca, ale pamiętajcie: cygnarski Rekonesans wcale nie jest taki kryształowo czysty jakby się mogło zdawać i lepiej też, żeby Llaelijczycy nie odkryli nigdy pewnych zagadek swej własnej przeszłości...
PROLOG
596 OR: Merywyn
Stary człowiek wybiegł na pogrążony w półmroku korytarz, opuszczając w popłochu swą sypialnię. Potknąwszy się o gruby dywan stracił na chwilę równowagę i runął z nóg. Jęknąwszy rozpaczliwie, podniósł się niezgrabnie rzucając do dalszej ucieczki. Kulejąc zaryzykował spojrzenie ponad ramieniem, z szeroko otwartymi ustami próbując przeniknąć wzrokiem ciemność zalegającą za progiem sypialnego pokoju.
Nie dostrzegł najmniejszego śladu poruszenia.
Na końcu korytarza rozpościerał się wielki balkon górujący ponad położonym w dole holem. Jego ściany przystrojone był bezcennymi obrazami, niemal zbyt licznymi, by można je było porachować, chociaż stary człowiek potrafił wyrecytować z pamięci całą ich listę. Po obu stronach balkonu znajdowały się zbudowane z wypolerowanego kamienia schody, opadające spiralnie poprzez trzy piętra ku posadzce majestatycznego holu. Zbliżając się do schodów starzec ponownie zerknął za siebie, łapiąc spazmatycznie oddech.
Nikt go nie ścigał.
Budynek sprawiał wrażenie wyludnionego. Nigdzie nie widać było żadnego strażnika ani służącego, a większość oświetlających wnętrza łuczyw już zgasła. Starzec dobiegł do balustrady balkonu i schwycił ją rękami przywołując okrzykiem służbę. Wydobyty ze ściśniętego skurczem gardła, okrzyk przypominał bardziej zduszone sapnięcie.
Żadnej odpowiedzi.
Przywołując zdrowy rozsądek, starzec zaczerpnął głęboki oddech. Prześladujące go demony musiały być utkanym w myślach sennym koszmarem, niczym więcej. Przerażające sny dręczyły go od długich miesięcy, ale dotąd jeszcze nigdy nie wpędziły starego człowieka w panikę równie wielką jak tej nocy. Wciąż oddychając w nierównym rytmie, odwrócił się plecami do balkonu i rozszerzył oczy ujrzawszy postać, która zdawała się objawiać z eterycznego dymu.
Starzec zamrugał rozpaczliwie, całkowicie zaskoczony tym widokiem. Miał dość czasu, by skrzyżować z postacią swe spojrzenie i ani sekundy więcej. Niema fala eterycznej mocy wdarła się w jego ciało i jaźń niesiona lepkimi pasmami połyskliwej niebieskiej mgły. Pochwycony nią starzec nie był niczym więcej jak tylko szmacianą laleczką, przerzuconą ponad balustradą balkonu. Nieszczęśnik runął trzy piętra w dół, z rodzącym się w gardle krzykiem.
Nie zdążył nawet krzyknąć. Nim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, dostrzegł przed swymi oczami doskonale zakonserwowany łeb wieńczący rozścieloną na posadzce niedźwiedzią skórę.
Ukryta pod skórą marmurowa podłoga zakończyła w ułamku chwili ostatni upadek starego człowieka.