wtorek, 26 lutego 2013, 13:47 przez Keth
W chwili obecnej siedzę nad wstępną prezentacją Kręgu Orborosa, nastawioną na przedstawienie istoty funkcjonowania tej frakcji oraz jej historii - rzecz w tym, że nie do końca czuję się mocno w tym temacie. Wrzucam do wglądu początek materiału, przy czym prosiłbym, aby kontrolerzy w głównym stopniu skupili się na czytelności motywów powodujących druidami - nie wiem, czy dość wyraźnie to nakreśliłem w tekście.
Krąg Orborosa
Niewielu przybyszów budzi w mieszkańcach Żelaznych Królestw lęk i podejrzliwość równie głębokie jak noszący się na czarno druidzi, enigmatyczni strażnicy praw natury i otwarci wrogowie postępu cywilizacyjnego. Otacza ich wiele legend i mitów, niemal bez wyjątku okrutnych i zatrważających. Rzadko widywanym i omijanym szerokim łukiem druidom zwykło się przypisywać praktykowanie bluźnierczej czarnej magii, porywanie dzieci, składanie żywych ofiar na prastarych ołtarzach odrażających bożków, nasyłanie dzikich bestii na ludzkie sadyby oraz wiele innych zbrodni. Legendy te wystarczają w zupełności, by mieszkańcy rozrastających się miast i miasteczek zachodniego Immorenu czuli na samo wspomnienie druidów zimne ciarki i suchość w ustach.
Łatwo sobie wyobrazić jak dalece wzrosła by ich trwoga, gdyby ktoś udowodnił niezbicie, iż stare legendy są w rzeczywistości wstrząsającą prawdą, a zarzucane druidom zbrodnie stanowią zaledwie jeden z elementów ich prastarego ceremoniału, którego cel i przesłanki pozostają wiadome wyłącznie zaprzysiężonemu kręgowi strażników pierwotnej natury.
Lecz to, co jedni uważają za zwyrodniałe i bestialskie występki, w opinii innych może być jedynym wyborem w obliczu zagrożenia, którego istoty śmiertelne umysły maluczkich nigdy nie zdołają w pełni zrozumieć. Wbrew powszechnie panującym przekonaniom druidzi nie są bezmyślnie żądnymi krwi potworami w ludzkich skórach, ale wiedzą oni zarazem, że wyjawienie ludzkości prawdy ukrytej za ich poczynaniami nigdy nie znajdzie zrozumienia wśród mieszkańców cywilizowanych ziem.
Niekończący się cykl
Wielu wierzy, że druidzi istnieją tylko po to, by nękać świat akrami chaotycznej destrukcji, ślepym uwalnianiem potęgi wiatru, trzęsień ziemi czy powodzi niosących śmierć i cierpienie setkom tysięcy. Nikt poza nimi samymi nie wie, że w rzeczywistości druidzi czynią to w przemyślany i mający zrozumiałe dla nich uzasadnienie sposób, postrzegany za rozumne podtrzymywanie naturalnego cyklu istnienia świata. Druidzi wierzą, że natura bytów uważanych przez zwykłych ludzi za bogów jest znacznie bardziej złożona, niż by się to mogło wydawać. Łączeni nader często z odrażającym dla wielu Żmijem, sami strażnicy natury mają go nie tyle za boga, co jeden z kilku aspektów Orborosa, wyższego bytu stanowiącego esencję Caenu.
Od początków istnienia świata twa zaciekła rywalizacja pomiędzy Żmijem i Menothem, Stworzycielem. Żmij uosabiał od zawsze pierwotną dzikość natury, Menoth zaś ład i porządek. Powiada się, że człowiek wychynął z cienia Menotha w pierwszych dniach istnienia świata, garnąc się do ognisk, budując sadyby i odpędzając żądne ludzkie mięsa drapieżniki. Po tysiącach lat Menoth powrócił do Urcaenu budując w niebiańskim dominium miasto zmarłych mające stać się miejscem schronienia dla menickich dusz. Żmij podążył w ślad za Stworzycielem i tym samym moc obu bóstw w rzeczywistym świecie bardzo zanikła, stając się zaledwie cieniem niebiańskiej potęgi objawianej na Caenie tysiące lat temu.
Z biegiem czasu czciciele Żmija przestali pamiętać o tym, że Bestia o Wielu Kształtach jest zaledwie aspektem Orborosa, a on sam wciąż przebywa na Caenie - chociaż umysł Orborosa walczy w Urcaenie o wpływy z Menothem, jego esencja przenika cały świat i póki stan ów będzie trwał, Menoth nigdy nie odniesie ostatecznego zwycięstwa. W przeciwieństwie do Stworzyciela Orboros nie potrzebuje dusz, czerpie on bowiem moc z potęgi żywiołów: rwących rzek, rozpalanych błyskawicami burzowych chmur, tytanicznych morskich sztormów. Jego bijące serce to cykl przypływów i odpływów, powodzi i suszy. Jego językiem są gromy i ogniste deszcze, jego oddechem huragany.
Lecz w pewnym momencie zaczęło się dziać coś, co zakłóciło naturalną równowagę świata i co uderzyło w samego Orborosa: ludzie zaczęli kłaść podwaliny pod rozrastające się z każdym wiekiem i tysiącleciem cywilizacje. Krąg Orborosa został powołany do życia po upadku zjednoczonych plemion Molguru, blisko trzy tysiące lat temu. Zagrożenie uosobione w najznamienitszych królach-kapłanach starożytnych czasów, Golivanta na południu i Khardovica na północy, stawało się coraz poważniejszym czynnikiem mogącym zaburzyć pierwotny stan rzeczy i równowagę boskich sił. Każde nowe miasto, każda zorganizowana społeczność brała w karby naturalny cykl życia dzikich krain, osłabiając znajdującego się w Urcaenie Orborosa.
Tylko protoplaści dzisiejszych druidów dostrzegali w tamtych czasach odległe konsekwencje postępu cywilizacyjnego. Rozkwit ludzkości w nieunikniony sposób zasklepia eteryczne arterie Orborosa, wysysa z niego życiowe siły niezbędne w boju toczonym w Urcaenie. Zatruwane ściekami rzeki, zasnute fabrycznymi dymami przestworza, rzeczne tamy i rabunkowa eksploatacja zasobów całego świata osłabią w przyszłości Żmija tak dalece, że przerwie on bój z Menothem w Urcaenie i powróci w swej cielesnej postaci do rzeczywistego świata, a wówczas - jak wierzą druidzi - znany nam obecnie Caen zostanie unicestwiony. Lecz istnieje też druga strona medalu, uniemożliwiająca starcie ludzkiego gatunku z powierzchni ziemi i zapewnienie tym samym wieczystego spokoju Orborosowi. Jest nią sam Menoth, stworzyciel ludzkości i jej niebiański protektor, gotów powrócić na Caen w obliczu ostatecznego zagrożenia i przynosząc ze sobą ten sam apokaliptyczny finał dla świata, co Orboros.
Temu właśnie próbują się przeciwstawić strażnicy natury, tańcząc na cienkiej linie nad przepaścią w próbie znalezienia ulotnej równowagi pomiędzy zaspokojeniem potrzeb Orborosa, a koniecznością unikania skupienia na sobie uwagi Menotha. Jest to gra tocząca się od tysięcy lat, ukryta w cieniu pomówień i często zasadnych oskarżeń, wymagająca niezrozumiałych dla ludzi aktów zniszczeń i pogromów populacji. Krąg Orborosa kontynuuje wielki plan starożytnych założycieli chroniąc swój własny gatunek przed zagładą, którą ściągnie na niego zbyt spektakularny rozkwit cywilizacji.
Początki Kręgu i północna porażka
W czasach Molguru nie istniała potrzeba dbałości o zachowanie balansu i równowagi sił w świecie. Ludzie stanowili społeczności koczownicze, komponujące się doskonale z naturalnymi prawa natury, nie potrafiące w żaden zauważalny sposób im zaszkodzić. Po odnalezieniu przez najstarszych menitów Kanonu Jedynego Prawa i położeniu fundamentu pod pierwszą cywilizację natura ludzkości zaczęła ulegać coraz większym zmianom. Porzucając powszechny w tamtych czasach kult Żmija i nawracając się na menityzm, ludzie wszczęli niebywale krwawą wojnę z Molgurem, barbarzyńską koalicją własnych ziomków, trollaków i ogrunów, bogrinów i nie do końca postrzeganych za ludzi Tharnów stanowiącą całkowite zaprzeczenie ideałów hołdujących menickim królom-kapłanom.
Molgur był zdziczałym chaosem o strukturze plemiennej, połączonym ze sobą religijnymi praktykami i pijanym żądzą krwi. Przez niemal tysiąc lat plemiona barbarzyńców niosły śmierć i zniszczenie menitom, zrównując z ziemią ich pierwsze miasta, paląc uprawy i mordując bez cienia miłosierdzia - lecz rosnący w siłę czciciele Menotha się przed nimi nie ugięli. Około roku 2230 PR urodził się późniejszy król-kapłan Golivant z Calacii. Przejmując władzę nad zamieszkującymi obszar dzisiejszego południowego Cygnaru menitami, Golivant odpłacił Molgurowi na czele armii królestwa Calacii za całe wieki prześladowań i rzezi poczynionych w imię Bestii o Wielu Kształtach, rozbijając w proch pozornie niezwyciężone armii barbarzyńców i niosąc śmierć przewodzącym im szamanom. Uwolniony od jarzma Molguru, zachodni Immoren stanął otworem przed szukającymi nowych ziem menickimi osadnikami.
To wówczas po stronie upadającego Molguru pojawili się wizjonerzy, którzy dostrzegli ukryte w dominacji ucywilizowanych ludzi niebezpieczeństwo, pozornie niebywale odległe w czasie, ale w ich przekonaniu nieuniknione. Zawiązując sekretne porozumienie, stali się tym samym pierwszymi druidami. Świadomi rosnącej potęgi menitów i nieodwracalnego upadku Molguru, druidzi postanowili działać skrycie i subtelnie, nie zwracając najmniejszej uwagi na swe istnienie. Utrudniali królom-kapłanom rozwój menickich społeczności z pomocą powodzi i trzęsień ziemi, zsyłali na nich choroby i powodowany suszami głód. Ironia losu sprawiła, że po pewnym czasie ludzkość sama zaczęła ułatwiać druidom ich poczynania - w okresie Ery Tysiąca Miast w zachodnim Immorenie gorzały setki wojen toczonych bezustannie przez niezliczone ksiąstewka i miasta-państwa. Rozbita pomiędzy wzajemne antagonizmy, ludzkość nie dostrzegała zagrożeń innych niż niebezpieczeństwo czyhające ze strony sąsiedniego władyki, pozwalając druidom bez konsekwencji niszczyć wszystko to, co uznali za zagrożenie dla balansu praw natury.
Lecz przyszedł taki czas, kiedy równowaga uległa zachwianiu. Pierwszą tego oznaką stało się powstanie Imperium Khardzkiego. Jednoczący się od wielu wieków pod wspólnym sztandarem Khardowie od dłuższego czasu czasu byli obiektem zainteresowania druidów, ale skrytobójcze eliminowanie ich najbardziej wpływowych przywódców nie zdołało zahamować procesu konsolidacji. Zdecydowani na bardziej niszczycielskie rozwiązanie, około roku 1670 PR druidzi zesłali na ludy północy zarazę, mającą w zamierzeniu spustoszyć populacje Khardów, Kossytów i Skirów, wówczas jednak plany ich zostały pokrzyżowane przez tajemniczą patronkę mieszkańców północy, Zevannę Aghę. Stara Wiedźma z Khadoru stawiła w pojedynkę czoła całemu sprzysiężeniu druidów i chociaż Kossyci i Skirowie ucierpieli wymiernie w rezultacie plagi, Khardowie wyszli z niej niemal bez szwanku, zyskując na dodatek przewagę wpływów w regionie.
W roku 1421 PR Sveynod Skelvoro ogłosił się pierwszym Imperatorem Khardów dając początek potężnemu północnemu mocarstwu i wymierzając zarazem nieświadomie siarczysty policzek dybiącym na jego życie wyznawcom Orborosa. Wtedy to Krąg Orborosa poniósł pierwszą wymierną klęską, przybliżającą w obawach druidów dzień powrotu na Caen ucieleśnionego Żmija.